Gdy stało się wiadomem, że po przełamaniu pod Gorlicami frontu rosyjskiego armja rosyjska cofa się ku swym granicom, gdy z fortecy Iwanogrodzkiej – dziś Dęblińskiej – poczęto wywozić pośpiesznie ciężkie działa, gdy urzędy i władze administracyjne gorączkowo szykowały się do wyjazdu, gdy początkowo ledwie dosłyszalne odgłosy strzałów armatnich stawały się z każdym dniem wyrazistszemi, a na widnokręgu zachodnim stawały się jaskrawszemi łuny pożarów, co wskazywało, że nieprzyjaciel zbliża się i wypiera naszego opiekuna ku wschodowi, gdy, ostatecznie, sam opiekun nie taił już, że będzie zmuszony, w myśl strategji wojennej, ustąpić na linję bardziej warowną i nawet cofnie się ku Uralowi, ażeby stamtąd, nabrawszy rozpędu, zadać wrogowi dotkliwszy i stanowczy cios – społeczeństwo łukowskie poczęło myśleć o samoobronie na ten czas, gdy utrzymanie bezpieczeństwa, spokoju i ładu będzie pozostawione jemu samemu. Skwapliwie przyjęto oświadczenie długoletniego opiekuna w sprawie zezwolenia na zorganizowanie straży bezpieczeństwa, i za przykładem stolicy, utworzono Straż Obywatelską w Łukowie. Z grona obywateli – mieszczan powstała Łukowska Straż Obywatelska. Liczyła ona 100 członków i podzielona była na 9 plutonów, mając na czele 9 dziesiętników naczelnika i dwóch pomocników.
Nie od razu Straż Obywatelska objęła placówki, bo opiekunowi zdawało się, iż szala zwycięstwa przechyli się na jego stronę. Dopiero w dniu 9 sierpnia 1915 r. nadeszła ostatnia chwila, w której nieprzyjaciel prze całą siłą i grozi zamknięciem tych, którzy nie zdążą przesunąć się za linję Bugu. Koleje i wszystkie drogi od zachodu na wschód zalane uciekinierami, którzy z dobytkiem i na prędce zabranym mieniem swym pędzili przed siebie, nie wiedząc dokąd. Rozsiewane przez miejscowe organy władzy wieści o barbarzyństwie i zwierzęcem postępowaniu zachodniego wroga, wywołać musiały u wielu obawę o swe życie i mienie. Wszelkie usiłowania miejscowych obywateli, by powstrzymać niektóre jednostki od tułactwa, zaledwie w małej cząstce osiągały skutek. Wielu urzędników Polaków zdecydowało się na wyjazd z kraju. Ponieważ burmistrz miasta, Józef Różycki, zgłosił swój wyjazd, więc ówczesny naczelnik powiatu, Kosmowski, wyznaczył ławnika Saturnina Wegnera na zastępcę. Zastępcy temu polecono niezwłocznie przejąć czynność i zadbać o ukrycie ksiąg i dokumentów większej wagi w miejscu bezpiecznem, co załatwiono, obierając podziemia kościoła po-bernardyńskiego. Zaraz też uzyskano jego zgodę na objęcie porządku przez Straż Obywatelską, gdyż dotychczasowa policja wraz z nim pożegnała miasto. Wspaniałomyślnie przyrzekł uchronić Straż Obywatelską w pewną ilość karabinów, lecz gdy przyszło do wydania, to zadeklarował 5 czy 6 starych, połamanych i niezdatnych do użytku berdanek, których nie przyjęto. Widocznem było, że nie ufał i obawiał się, by z czasem broń ta nie została przeciw nim skierowaną.
Przemarsz wojsk Rosyjskich przez Łuków. W tle budynek magistratu.
Odjeżdżający żegnali okrzykiem “do widzenia”, lecz nikt im nie odpowiedział, życząc tylko w duchu, by powrót ich nie nastąpił.
W tym momencie uczucie powagi chwili i ogromu obowiązku zaciążyło w myśli każdego członka Straży Obywatelskiej. Odgłosy strzałów, wstrząsy powietrza i szerokie łuny pożarów na wszystkich stronach horyzontu potęgowały nastrój obawy o los i bezpieczeństwo miasta. Każdy, stanąwszy już na wyznaczonym posterunku, zapytywał siebie w duchu – czy sprosta obowiązkowi, czy wróg, który zbliża się, istotnie będzie barbarzyńcą, czy zaś obejdzie się po ludzku i czy miejscowe elementy ciemne dadzą się poskromić i utrzymać w karbach porządku i posłuchu. Członkowie Straży Obywatelskiej poza opaską czerwono-białą z nadrukiem: “Komitet Samoobrony Narodowej”, na lewem ręku, innego odznaczenia nie mieli, a uzbrojenie stanowił kij; jedynie naczelnik straży w hełmie i mundurze strażackim wyróżniał się, a dla postrachu zawiesił u boku rewolwer, systemu “buldog”. Jednak osoba każdego ze straży tej wzbudzała wszędzie zaufanie, szacunek i posłuszeństwo.
Każdy z mieszczan kładł się spać bez trwogi, bo widział i wiedział, że nad nim czuwają jednostki obywatelskie.
Ponieważ już przedtem Moskale grozili, że gdy będą ustępować, to pozostawią nieprzyjacielowi tylko kamień na kamieniu, i gdy w dzień widziałeś, unoszące się w górę kłęby dymu czarnego, a w nocy krwawe łuny zalewały nieboskłon, koniecznością stało się zabezpieczenie miasta od pożaru. W tym celu, zadbano o przygotowanie na podwórzach osiedli naczyń z wodą, by zaraz w pierwszej chwili móc nieść ratunek. Przez noc z 9 na 10 sierpnia przesuwały się nieznaczne oddziały wojska, cofającego się ku wschodowi i przebiegały patrole Kozackie. Te ostatnie wzbudzały postrach w mieszkańcach, szczególnie żydach, bo znano ich jako rabusiów. Każdy chronił się przed nimi do mieszkań i zatarasowywał za sobą drzwi. Członkowie straży zwracali baczną uwagę na te patrole, szczególnie gdy się gdzieś jeździec zatrzymał i zsiadł z konia. Zbliżali się ku niemu i mieli go na oku, a gdy chciał się zaopatrzyć na drogę cudzym kosztem, wówczas odpędzano rabusia. Zadziwiało to, że Kozak stawał się wówczas tchórzliwy, wsiadał na konia i uciekał czemprędzej, rzucając tylko na pożegnanie przekleństwo.
Dnia 10 sierpnia wszedł do miasta eszałon Kozaków dońskich, których zachowanie się, jak niemniej i samego dowódcy esauła, nie rokowało nic dobrego. Straż Obywatelska nie byłaby w możności przeciwstawić się takiej sile, trzeba było udać się na drogę dyplomatyczną. Przemówienie delegacji, poparte jeszcze kilkoma “katarzynkami”, znalazło takie życzliwe zrozumienie, że Kozacy z tego oddziału zachowali się zupełnie poprawnie. Tylko Kozacy z innych oddziałów, stanowiących patrole, podsuwali się pod mieszkania i sklepy w zamiarze rabunku, jednak byli spłaszani. Słowem, czas do nadejścia nowego zaborcy upływał członkom Straży na czuwaniu nad porządkiem i bezpieczeństwem, którego nic nie załamało.
Wejście do miasta wojsk austriackich i niemieckich, 12 sierpnia, wywołało nową pracę dla Straży Obywatelskiej. Z jednej strony dowództwa wojskowe stawiały takie wymagania, których nie można było nie uwzględnić, z drugiej zaś – żołnierstwo i przechodzące tabory dopuszczały się niszczenia zbiorów nie tylko na polach, lecz i w stodołach, umieszczając wprost na klepiskach lub nawet w sąsiekach konie, rzucając im pod nogi całe snopy zboża. Straż Obywatelska musiała i tutaj działać i silić się na szukanie sposobów łagodzenia tych gwałtów.
Słuszność nakazuje stwierdzić, że stopniowo, w miarę wzajemnego zbliżenia się i dzięki wysokiej wyrozumiałości kapitana wojsk austrjackich, Matzkiego, profesora gimnazjum krakowskiego, który objął komendę miasta, stosunek Straży do władz nowych zacieśniał się coraz bardziej, skutkiem czego wybryki wojskowych, stawały się coraz rzadsze. Wystąpienia Straży spotykały się z chętną pomocą komendanta w poskramianiu winnych. Okupacja austrjacka trwała do połowy września.
Nie będę nurzył opowiadaniem szczegółów z działalności Straży w tym czasie, pozostawiam to dziejopisarzowi, stwierdzić mi tu wypada, że społeczeństwo nasze umiało zorganizować się i stanąć w obronie swego bytu i praworządności. Świadczą o tem kroniki z tego czasu, notujące zaledwie dwie kradzieże, które naturalnie zostały ujawnione, a sprawcy ponieśli karę, według tych środków, jakiemi straż rozporządzała. Pozatem Straż troszczyła się o uniemożliwienie wywozu z miasta zapasów żywnościowych, przeszkadzała ich ukrywaniu i gromadzeniu, celem wywołania cen wyższych, wykrywała ukryte zapasy i udostępniała nabycie, określając ceny maksymalne, jednym słowem – usiłowała zapobiec wyzyskowi i wywołaniu sztucznego braku środków wyżywienia.
Po ustąpieniu Austrjaków, a objęciu zarządu przez Niemców i wprowadzeniu przez tych administracji cywilnej, Straż Obywatelska, pełniąc dotąd swój szczytny obowiązek bezinteresownie, uległa przemianie. Jedni i to w przeważającej części ustąpili, a drudzy, nie związani obowiązkami zawodowymi, pozostali, tworząc milicję miejską.
Z tego co przedstawiłem, Straż Obywatelska była zaczynem tej organizacji, która znamionuje w społeczeństwie dojrzałość polityczną, a bez której nie może istnieć władza państwowa. Świecąc przykładem bezinteresowności, uczciwego i gorliwego wypełnienia podjętego obowiązku, nie kierując się żadnemi pobudkami osobistych widoków, stając jednakowo w obronie tak współwyznawców, jak i inowierców, daleka od plemiennej nienawiści, obca od jakichkolwiek przekonań partyjnych, zatopiona jedynie w obrazie Zmartwychwstającej Ojczyzny, tworzyła tradycję dla tych, którzy po niej przyszli, i stanęli na straży całego społeczeństwa.
Dzisiejsza formacja Policji Państwowej jest spadkobiercą cnót Straży Obywatelskiej, a jej sprawność, jej poświęcenie się z narażeniem życia, cierpliwe znoszenie niewygód, uczciwe i gorliwe wypełnienie nieraz przykrych zadań, bezstronność w postępowaniu, dążność ciągła do doskonalenia się, podyktowane są głęboką miłością Ojczyzny, a dla nas stają się ostoją praworządności i gwarancją bezpieczeństwa Państwa.
8 listopada 1932 r.
Autor: M. Lewoncewicz →
Źródło: “Gazeta Powiatu Łukowskiego” No 22 (61), Rok V, 15 listopada 1932 r.
Dodaj komentarz