Ksiądz Leopold Kurowski14 min.

Ksiądz Leopold Kurowski

Koniec roku 1895 boleśnie wyrył uczucie w sercach parafjan łukowskich i duchowieństwa dekanatu łukowskiego, z powodu śmierci ś. p. ks. Leopolda Kurowskiego, proboszcza parafii łukowskiej i dziekana. Ranek dnia 17 grudnia rozniósł przerażającą wieść po Łukowie i okolicy, że skończył doczesną swą pielgrzymkę proboszcz miejscowy; a do czyjego ucha echo tej wieści doleciało, każdy zapomniał o wszystkiem i, nie chcąc wierzyć własnemu słuchowi, biegł, aby się naocznie przekonać, lub sprawdzić ze źródeł pewniejszych. Niestety! była to rzeczywistość! Jęknęły więc dzwony kościołów łukowskich, a za niemi i wszystkich kościołów całego dekanatu, smutek pokrył oblicza wszystkich, z oczu popłynęły łzy, a drżące usta powtarzały cichą modlitwę.

Grób księdza Leopolda Kurowskiego na Łukowskim cmentarzu.

Ś. p. ks. Leopold Kurowski ujrzał światło dzienne we wsi Ułężu, parafji Żabianka, w dzisiejszym dekanacie garwolińskim, w r. 1821, 4 styczna; pochodził ze szlacheckiej, zamożnej i głęboko religijnej rodziny; od pierwszych lat, gdy pojmować był zdolny, wpajano w umysł jego i serce wiedzę i cnotę; gdy podrósł, posłany został do szkół łukowskich, będących pod kierunkiem i opieką księży Pijarów, aby tam wzbogacił umysł w umiejętności, tam też kształcił i serce w cnoty. Skończywszy szkoły, wstąpił do seminarjum duchownego djecezji podlaskiej w Janowie, i w roku 1844 otrzymał święcenia kapłański.

Pierwszym polem jego pracy była parafja Kock, skąd po paru latach przeniesiony został do parafji Okrzeja, gdzie pracował do roku 1855; dziesięć z górą lat pracował jako wikarjusz, a zawsze miłujący spokój, cichość i miłość bratnią; pozyskiwał dla siebie serca swoich proboszczów – współkolegów i ludzi wśród których pracował. W roku 1855 ówczesny dziedzic Wojcieszkowa i kollator miejscowego kościoła hr. Suchodolski, znając ks. Leopolda jako cichego i pracowitego kapłana, wręczył mu prezentę na wakujące po śmierci ks. Boguckiego probostwo wojcieszkowskie, gdzie juś jako pasterz rozpoczął pożyteczną pracę, dla dobra powierzonych mu owieczek, prędko pozyskał sobie nowych parafjan, którzy już go znali, jako niezbyt dalekiego sąsiada z poprzednich parafji a węzeł wzajemnej miłości i zaufania zawiązał się ściśle; niedługo jednak dano mu tu pozostać, gdyż w roku 1868 władza djecezalna powierza ks. Kurowskiemu liczną parafję łukowską, oraz urząd dziekana obszernego dekanatu. Wyrwany z ciszy wiejskiej, z którą się zżył, i z pośród swoich, których umiłował, długo nie mógł zapanować nad uczuciem żalu za parafją wojcieszkowską, lecz poczytując wolę władzy za wolę Boga samego, ufny w pomoc Bożą, staje na wyznaczonem sobie stanowisku.

“Łukowa ś. p. ks. Kurowski” jak wyraził się mówca pogrzebowy, “był wychowańcem, wychowańcem w dziedzictwie tutejszych szkół pijarskich; był uczniem dzieckiem, a następnie nauczycielem, ojcem; tutaj więc mieści się historja jego życia, tu urodził się jako człowiek myślący, tu żył, nauczał i umarł jako starzec powszechnie szanowany; lata dziecinne i większą część swego żywota kapłańskiego tutaj przepędził.”

Objąwszy parafję łukowską, rozpoczął pożyteczną pracę, do której zaprzągł się z całem poświęceniem, a chociaż do pomocy miał stale dwóch wikarjuszów przy kościele parafjalnym, oraz dwóch kapłanów w kościołach pozakonnych, będących będących w obrębie parafji łukowskiej, nie oszczędzał się, lecz i w konfesjonale i w posłudze chorym stawał się zachętą i przykładem dla młodszych kapłanów. W pierwszych latach i nauki swym parafjanom głosił osobiście, lecz później z powodu montonnej swej wymowy, jak sam o sobie mówił, wyręczał się tem wikarjuszów, w danej jednak pracy do samego końca nie folgował sobie, bez względu na wiek i coraz słabsze swe siły, chociaż i pomocnicy jego i inni życzliwi prosili i doradzali, aby sobie wypoczął, zwykł odpowiadać: dla tego jestem proboszczem, aby w parafji pracować, i tylko obłożna choroba, na którą nieraz w ostatnich latach zapadał, powstrzymywała go od pracy parafjalnej.

Pracując tak w kościele duchownym, nie zaniedbał i kościoła materjalnego lecz owszem gdy obadwa kościoły, oraz kaplicę na cmentarzu został w zaniedbaniu , przez czas swego pasterzowania doprowadził one do wzorowego porządku i czystości, przez gruntowne restauracje i upiększenia, w czem nie tylko nie tylko dawał inicjatywę, kierował i słowy pobudzał swych parafjan, albo dawał przykład i czynem, bo nie szczędził i swoich funduszów, a nie tylko drobnemi datkami lecz setkami, a nawet tysiącami rubli wydawał. Własnym np. funduszem upiększył wejście do kościoła popijarskiego, obecnie parafjalnego, statuą Pana Jezusa, naturalnej wielkości, dźwigającego krzyż, na wzór kościoła św. Krzyża w Warszawie, dłuta Syrewicza, wykutą z jednego kamienia, co kosztowało przeszło 1000 rubli.

Kaplicę stojącą na cmentarzu grzebalnym, dość dużych rozmiarów, prawie własnym kosztem pięknie odrestaurował, a i na jasne upiększenia, tak w kościele parafjalnym, jak i w pobernardyńskim, który od ruiny i zamknięci uratował, niejednę setkę poświęcił, i pewny jestem, że nie zadużo powiedziałem, wyrażając się, iż tysiącami rubli wydawał, lecz z tem pilnie się ukrywał, aby nikt nie wiedział; nie szukał bowiem z tego chluby i nie chciał pochwał ludzkich.

Cmentarz grzebalny był tak mały, iż trzeba było co parę lat nieprzegniłe jeszcze trumny wykopywać; jego więc staraniem, a w znacznej części i kosztem, przynajmniej o trzy razy powiększony i murem kamiennym otoczony został, i dziś wystarcza na ludność 15,000 na parafji.

Zakrystję i skarbiec starał się zaopatrzyć w odpowiednią bieliznę i apparata kościelne, a chociaż nie widzi się tam bardzo kosztownych rzeczy, jednak wszystko przyzwoicie i czysto wygląda; wspomnieć tylko wypada iż za jego czasów parafjanki łukowskie ofjarowały dywan pracy własnych rąk robotą krzyżową na kanwie, składający się z kwadratów na który wyszywane są włóczką berlińską bukiety; cały ten dywan otoczony girlandowym szlakiem zakrywa całe prezbyterjum. Wprawdzie projektodawcą był jeden z jego wikarjuszów, lecz ofiara była uczyniona ze względu na proboszcza.

Mury wreszcie popijarskie, z których dwa pawilony wyznaczono na mieszkania dla duchowieństwa i służby kościelnej, przedstawiały straszną ruinę, istny obraz nędzy i rozpaczy: gruntownie je też odrestaurował, odpowiednio przerabiał, i dziś stanowią i ozdobę miasta i wcale przyzwoite mieszkania ma w nich duchowieństwo i służba parafjalna.

Słowem, na co i gdzie spojrzeć, wszędzie znać troskliwą baczność i opiekę ś. p. ks. Kurowskiego. Nie szczędząc, jak wspomniałem, własnego grosza na upiększanie kościołów, nie szczędził też i na wsparcie potrzebujących, a nietylko udzielał jałmużny i zapomogi przychodzącym prosić, lecz gdy dowiedział się o jakiej rodzinie ubogiej i potrzebującej, nie czekał aż zapukają do drzwi jego, lecz sam śpieszył z pomocą. Kilka razy słyszałem z ust inowierców uwielbienia dla zacnego dziekana: zapewniali oni mnie, iż nieraz osobiście zanosił hojne hojne dary jałmużny do domów biedaków i tak nieznacznie je składał, że na razie nikt tego nie dostrzegał. Pewnego razu zaś byłem sam świadkiem, gdy przybył do niego jeden z dość zamożnych wiejskich parafjan, który poniósł straty przez pożar, i nie prosił o wsparcie, gdyż, jak sam zapewniał, posiadał fundusze, lecz chwilowo je rozpożyczył sąsiadom, prosił przeto tylko ochwilową pożyczkę dwudziestu rubli; ś p. ks. Kurowskiwręczył mu rubli 25, oświadczając, że nie jako pożyczkę, ale jako pomoc nawiedzanemu nieszczęściem udziela, i gdy proszący wzbraniał się przyjąć, włożył mu datek do kieszeni, oznajmiając, że jeśli chce, może oddać, lecz nie dawcy, ale ubogim. I ilekolwiek razy potrzebujący odezwał się do jego serca, zasmucony nie odchodził. W taki więc sposób rozporządzał funduszami, które posiadał, już to ze spadków dziedzicznych, które po parę razy otrzymywał, już to z intratnej dość parafji; sam niewiele potrzebował, gdyż żył skromnie i oszczędnie, a prawdziwie ewangelistycznie z mamony czynił sobie przyjaciół i gromadził skarby, których ani mól nie niszczy, ani rdza nie pożera, ani złodzieje nie kradną.

W stosunku do swych wikarjuszów i kondekanalnych był nie zwierzchnikiem, lecz ojcem i przyjacielem; wprawdzie trzeba było bliżej go poznać, był bowiem w ogóle małomówny, a często i zachmurzony; lecz kto go poznał, pokochać i szanować musiał; w całem obejściu szczery, uprzejmy, delikatny, nikomu nie rad przykrość wyrządzić, a gdy nawet wypadło kogo przestrzedz, lub upomnieć , czynił to tak delikatnie, aby nikogo nie obrazić; nieraz też przestrzegał żartobliwie i z pewnym dowcipem. Wikarjusze więc, którzy do niego przeznaczeni zostali, uważali sobie to za szczęście i nagrodę i nie spieszyli się też ztąd wychodzić, to też niektórzy po dziesięć lat i więcej tu pozostawali i tylko wolą władz promowani byli na beneficja, a gdy opuszczali swe stanowisko, ze łzą serdeczną żegnali swego proboszcza i wzajem żegnani byli, wyjeżdżając zaś wywozili miłość i pamięć niewygasłą. Taki sam był stosunek do wszystki kapłanów kondekanalnych; wszystkich kochał i od wszystkich był kochany; a gdy dowiedział się o jakiem ciężkiem zmartwieniu, albo chorobie księdza kondekanalnego, śpieszył z pociechą, poradą i pomocą; przybycie też jego napełniło zawsze otuchą i zapominało się wówczas o dolegliwości, był on jakby aniołem pociechy i pokoju; niesnaski nawet nieraz powstałe wśród kondekanalnych samo przybycie jego usuwało, załatwiał bowiem takie sprawy kierując się sercem i do serca przemawiając.

Do zalet zdobiących ś. p. ks. Kurowskiego należy policzyć cichość i skromność; nigdy prawie nie użalał się na własne cierpienia i przykrości, lecz wszelka wiadomość niepomyślna, dotycząca bliźnich, społeczeństwo, lub też sprawy Kościoła, były dla niego przygnębiającym ciosem, jak przeciwnie wiadomości pomyślne w tym względzie, wywoływały prawdziwą radość i zadowolenie. Okazałości wszelkiej unikał, a gdy go kiedy takowa spotykała okazywał niezadowolnienie; gdy np. przed rokiem wypadał jubileusz je­go 50 letniego kapłaństwa, od odprawienia takowego wymówił się, a gdy życzliwi kondekanalni, byli i obe­cni jego wikarjusze, oraz obywatelstwo złożyli mu odpowiednie upominki, choć takowe przyjął, użalał się jednak, iż na takowe nie zasłużył, a projektodawcom czynił wymówki; lub gdy przed paru laty władza djecezalna zamierzyła promować go na kanonika, wypra­szał się i był uradowany, że zamiar nie został urze­czywistniony.

Do powyższych zalet dodać jeszcze wypada rys charakterystyczny jako gospodarza w domu, i jako gościa. Była to osobistość nie dzisiejsza; powszechnie ludzie choć postępują w lata, starają stosować się do współczesnych form towarzyskich i takowe sobie przy­swajając; ś. p. ks. Kurowski mniej zwracał uwagi na formy zewnętrzne, lecz ową pełną wymuszeń ceremonjalność zewnętrzną zapełniał szczerą, serdeczną, pełną prostoty, daleką od fałszu i obłudy gościnnością; to też każdy rad i zadowolniony czuł się w jego do­mu, i nawzajem z radością witał go, jako gościa, w swych progach.

Chwile wolne od zajęć parafjalnych i dziekań­skich ś. p. ks. Kurowski zapełniał w części czytaniem książek, z których piękne i pożyteczne zdania i uwa­gi zapisywał i przy sposobności odczytywał odwie­dzającym go; nawet próbował swych sił poetyckich i w notatniku swoim charakteryzował kapłanów kondekanalnych i swoich dobrych znajomych wierszami dość udatnemi; resztę zaś czasu, w porze odpowiedniej, poświęcał pielęgnowaniu ogrodu owocowego i kwiatowego, które bardzo lubił, i dla tego też dwa ogrody proboszczowskie doprowadził do wzorowego porządku i zasadził przelicznemi gatunkami owoców.

Tak biegnąc w pielgrzymce doczesnej, dobiegł do mety w dniu 17 grudnia 1895 roku, i nić życia jego, nad wszelkie spodziewanie, nagle przecięta została.
“Ale sprawiedliwy, jeśli śmiercią będzie uprzedzony, w ochłodzeniu będzie” (Sap. IV, 7); chociaż więc śmierć nagle zaskoczyła go, jednak pocieszamy się wszyscy, że na śmierć był przygotowany, gdyż od paru lat co­raz częściej i wyraźniej mówił do otaczających i od­wiedzających go, że niedługo już zawezwany zostanie do zdania rachunku z powierzonego mu włodarstwa, a na kilka zaledwie dni przed śmiercią, odwiedzając jednego z kapłanów, serdecznych swoich przyjaciół, przy pożegnaniu wyrzekł: “bądź zdrów kochany Jakóbie, już ja więcej do ciebie nie pzyjadę.”

Wieczorem dnia 19 grudnia zwłoki jego wpro­wadzono do kościoła parafjalnego, i ks. Brzozowski, proboszcz tuchowicki, do bardzo licznie zgromadzone­go ludu przemówił, tłómacząc przyczyny żalu po zmar­łym, oraz objaśnił, że człowiek sprawiedliwy śmierci się nie obawia; następnego dnia od wczesnego rana lud szczelnie zapełnił kościół, i msze święte zgroma­dzeni kapłani odprawiali; główną mszę ś. z assystą celebrował ks. Łubkowski, kanonik katedralny i przyjaciel zmarłego — a jednocześnie przy sześciu bocznych ołtarzach odprawiały się msze święte; po skończonej summie, były długoletni wikarjusz nieboszczyka, a obe­cny sąsiad i proboszcz trzebieszowski, ks. Feliks Halberstadt, M. Ś. T., wymownie opowiedział z ambony działalność i zalety ś. p. ks. Kurowskiego; i odprowa­dzono jego śmiertelne szczątki na miejsce wiecznego spoczynku. Ks. kanonik Łubkowski od początku tej posługi aż do końca był celebransem a towarzyszyło mu 30 kapłanów, przybyłych tak z miejscowego, jak i z sąsiednich dekanatów, lud zaś zgromadził się w kilkutysiącznej rzeszy, aby dać świadectwo miłości i szacunku dla swego ojca i pasterza. Nad grobem je­szcze zabrał głos ks. Władysław Szurowski, i przemó­wiwszy religijnie o gotowości na śmierć, pożegnał zgromadzonych. Wzniosłe Salve Regina zakończyło ża­łobny lecz uroczysty ten obrząd.

Spoczywaj więc w Bogu, zacny nasz dziekanie i przyjacielu, i przebacz, że ośmieliłem się pisać o to­bie, pamiętam bowiem twój list pisany do mnie przed rokiem, w którym wylałeś całą twą duszę i w któ­rym wyraźnie zastrzegłeś: “Jasiu nie chwal mnie, bo wierzaj, że niema za co:” rozumiem, to była twa skromność, lecz wiem co ktoś napisał: “Opera bona glorificare honorificum est.” Nie ciebie, lecz czyny twoje chwalę: “Laudent eum opera ejus,” a choć śmierć­ rozłączyła Cię z nami, miłości jednak serc naszych zi­mny grób nie wystudzi, i w modlitwach zawsze o To­bie pamiętać będziemy.

Autor: X.

Źródło: “Przegląd Katolicki” No 6, Dnia 25 Stycznia (6 Lutego) 1896 r.


Akt zgonu Księdza Leopolda Kurowskiego.

Działo się to w mieście Łukowie 7/19 grudnia 1895 roku o godz. 2 po południu. Zjawili się Jan Goliszewski 32 lata i Władysław Wiącek 43 lata – eyrobnicy zam. w Łukowie i oznajmili, że 5/17 grudnia tego roku o godz. 7 rano zmarł w Łukowie ksądz Leopold Kurowski – dziekan i proboszcz łukowskiego dekanatu i parafii – 75 lat mający, zam w Łukowie urodzony we wsi Ułęż w pow. Garwolińskim, syn Marcina i Agnieszki z Radyskich małżonków Kurowskich.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.