Przed wojną rozpoczynaliśmy rok szkolny 3 września. Był to termin dogodny dla powrotu i ochłonięcia z wakacji i urlopów, spokojnego przygotowania do kolejnego sezonu pracy. O ile w tym dniu wypadała niedziela, to rok szkolny zaczynał się 4 września w poniedziałek.
Tak właśnie było w pamiętnym roku 1939, kiedy to 3 września była niedziela. Jednocześnie był to trzeci dzień wojny, o której okropnościach miano przekonać się wkrótce. Docierały do Łukowa wieści o działaniach wojennych, jak: bohaterskiej obronie Rawicza w Poznańskiem, gdzie kobiety i dzieci pomagały dzielnie wojsku czy o atakowaniu przez Niemców Jasnej Góry itp. Rozpoczęcie roku szkolnego chwilowo zostało odłożone. Sądzono, że zaledwie na 2-3 dni. Korzystałem zatem razem z kolegami z ostatnich uroków przedłużonych wakacji, ujeżdżając rower po drogach podmiejskich i ulicach miasta, mimo natężających się szybko nastrojów powagi i niepokoju.
Poniedziałek 4 września 1939 roku był dniem pogodnym. Słońce dogrzewało. Na razie nic szczególnego nie wydarzyło się w najbliższym otoczeniu. Po południu więc znalazłem się z rowerem u swego kolegi z naszej ulicy Warszawskiej. Było około 16.30, gdy rozległo się kilka nagłych detonacji, aż szyby zadrżały w budynku. Spojrzałem akurat w okno od północy: zobaczyłem duże słupy dymu od strony dworca kolejowego. W tej samej chwili do huku detonacji dołączył się potężny głos syreny strażackiej z wieżyczki na budynku “Ogniwa” (dziś tu jest biblioteka). Zawsze brzmiał on donośnie, dając się słyszeć daleko od miasta. Zawtórowała mu syrena kolejowa. Takimi to głosami, strasznymi, rozpoczął się najtragiczniejszy okres w dziejach Łukowa: bezpośrednie zetknięcie się z wojną i jej okropnymi skutkami. Nikt nie pomyślał w tym momencie, że właściwie czekało się na sygnały dzwonków szkolnych, groza i panika ogarniała mieszkańców. Na niebie wykwitły nieliczne obłoczki dymu z wybuchów pocisków artylerii przeciwlotniczej. Panikę powiększały okrzyki: “gaz! gaz!…” Bomby padały w rejonie stacji Łuków, trafiając w pociąg ewakuacyjny z Ciechanowa i powodując wielkie straty w rannych i zabitych (jest na naszym cmentarzu kilka grobów tych ofiar, warto o nich pamiętać). Ucierpiały też budynki koło dworca, między innymi narożny, gdzie mieści się obecnie sklep spożywczy oraz Szkoła Podstawowa nr 3. Zginęło wiele osób niosących pomoc rannym z pociągu, m.in. harcerze… Po pewnym czasie samoloty odleciały. Jak długo trwało to pierwsze bombardowanie – trudno ściśle określić.
Elektrownia miejska zaprzestała dostarczać prąd, przewody były porwane. Nastrój był bardzo ponury, groza ogarniała wszystkich. Trafione bombami zapalającymi budynki płonęły. Widać było młode sanitariuszki z opaskami Czerwonego Krzyża śpieszące na ratunek w rejonach zniszczeń. Z zapadającym zmierzchem nastroje te pogłębiały się, rozmawiano o tym, co teraz może nastąpić i jak się do najbliższej przyszłości przygotować. Po latach z dreszczem wspominam ten dzień – zamiast dzwonka syreny i bomby.
Autor: T. Milewski
Źródło: “Nowa Gazeta Łukowska” nr 5, 1995 r.
Dodaj komentarz