Bal Maskowy 35 p. p. w Łukowie (na Łapiguzie) godzina 11-ta wieczór, wjeżdżamy do zabudowań koszarowych. Za moment jesteśmy już pod kasynem. Jest to największy i najładniejszy budynek. Wzdłuż pierwszego piętra, widać okna jasno oświetlone – to sale kasyna. Słychać dźwięki muzyki, doskonałej orkiestry pułkowej. Wchodzimy na pierwsze piętro przez zaimprowizowany tunel, oświetlony dyskretnie lampkami. Już u wejścia wionie na nas atmosfera życzliwości. Popularny nie tylko u wojskowych, ale i wśród cywilów dowódca pułku p. Nowakowski wita nas uprzejmie.
Zabawa wre. Pełne sale gości, gwarno i ciasno, trudno odnaleźć najbliższych. Maski zawzięcie kręcą się po sali: jedna w posuwistych lansadach, drugie naśladują stare babcie, inne biegają w rozkosznych podskokach diabełków. A jakie eleganckie i kosztowne kostiumy!
Stałam oszołomiona, patrząc na przepięknie udekorowane sale kasyna, każda z nich miała swoje przeznaczenie. Wielka sala balowa do połowy w stylu wschodnim, z lampkami kolorowemi i zapuszczonemi wschodniemi sztorami, pełna maurytańsko-tureckich makat i malowideł, tonęła w mrocznej tajemniczości. Druga połowa tej samej sali oddzielona od pierwszej po środku kolumnadą, była jasna w stylu “moderne”. Sala ostatnia prześliczna z widokiem na oddalony meczet, również pełna nastrojowych świateł, południowych kwiatów, niskich tureckich otoman, fotelików, poduszek, no i dywanów, dywanów bez liku, pokrywających ściany od sufitu do podłogi. Tu był zaciszny i najmilszy kącik dla rozbawionych masek.
Postanowiłam obserwować, a było co patrzeć i słuchać… Zabawa wesoła, swawolna, tryskająca dowcipem, nie przekraczała ani na chwilę taktu i dobrego wychowania.
“Diabełku oddaję ci się cały, bierz mnie” mówi mundur do zgrabniutkiego, czerwonego diabełka. Diabełek udaje odważnego diabła, bierze towarzysza pod ramię, prowadzi do uroczej komnaty wschodnich maharadżów. “No i cóż?” – pyta mundur. Zakłopotany diabełek czmychnął. – Albo, potężny Sinobrody przechadza się z damą bez maski. “Jesteś moją najmilszą trzynastą żoną, pójdź do mego haremu, te bogactwa, światła, kwiaty, i… miłość moja, czekają na ciebie!… Za chwilę Sinobrody z uroczą trzynastą żoną tańczą mazura. Widocznie umiała go przekonać do polskich upodobań.
Ulegałam niezwykłym wpływom tego zaczarowanego koła, jakby baśń urocza, tęczowa roztoczyła przed moimi oczami cały korowód pyszniący się rozmaitością świateł, barw i postaci.
Muzyka coraz nowe wygrywała melodje w takt onestepów, oberków i schimmy. Nastąpiła przerwa. Goście przechodzą do sali rycerskiej, przybranej starą polską bronią i kilimami; tchnie ona powagą i zadumą, może o minionych walkach i zwycięstwach, może… lecz teraz, gdy dookoła światła jarzą się i migoczą, w sali wesoło i gwarno. Wszyscy cisną się do bufetu pod słomianą strzechę.
Bufet funkcjonuje sprawnie, pełno na nim smakołyków.
Co za torty, pączki, kanapki sałatki, a nad ranem bigos i barszcz!
Toż to delicje i kunszt sztuki kulinarne żon oficerów i ich matek.
Bo trzeba wiedzieć, że bal ten był przygotowany z ogromnym nakładem pracy, inicjatywy, werwy i humoru; pracowały panie od najstarszych do najmłodszych! A ileż pracy włożyli sami oficerowie! Już na tydzień przed balem pracowali do późnej nocy. Majorzy wspinali się po wąskich drabinkach, dekorując sufity i ściany, inni, wśród których szczególnie się odznaczył gorliwą pracą i wytrwałością p. kpt. Woronicz, malowali wzory i budowali kioski…
A tymczasem pierwsze brzaski wdarły się do nie zasłoniętych częściowo okien. Słońce wychyliło rąbek świetlny i rzuciło kilka promyków na zasłaną śniegiem ziemię. “Cudny ranek” ktoś szepnął. Jakby w odpowiedzi odzywają się dźwięki muzyki, i jeszcze raz “zamorskie kroki” i jeszcze raz dziś, dziś, aż do upagłego i z żalem żegnamy gospodarzy.
Ten Bal Maskowy, to clou karnawału w naszym grodzie.
Autor: Obserwatorka
Źródło: “Gazeta Łukowska” Rok II, Nr 4, kwiecień 1925 r.
Dodaj komentarz