Park maszyn garnizonu AK w Jacie5 min.

Park Maszyn

Wśród wielu zadziwiających zjawisk w życiu okupacyjnym naszego kraju najbardziej zdumiewają te, które wykazują wielką inteligencję i spryt Polaków w warunkach hitlerowskiego terroru, ich umiejętność wykorzystywania każdej legalnej formy życia społecznego dla celów walki z okupantem. O takiej właśnie umiejętności świadczy park maszynowy, rusznikarnia i kursy prowadzenia pojazdów mechanicznych, będące na usługach konspiracyjnej organizacji Armii Krajowej w powiecie łukowskim. Organizatorem tej usługowej placówki był Henryk Nowosielski ps. “Vickers”.

Sprzęt do parku maszynowego był ściągany zewsząd. Motocykli w dyspozycji dywersji było sześć. Tylko jeden z nich należał do właściciela młyna, Henryka Ciesielskiego, i on miał właściwą rejestrację. Wykorzystując inne posługiwano się fałszywymi dokumentami. Samochody dyspozycyjne należały do różnych instytucji handlowych jak: “Społem” — Spółdzielnia Spożywców czy Spółdzielnia Rolniczo-Handlowa, i tam były za ewidencjonowane. Henryk Nowosielski dbał, żeby były sprawne, na chodzie, i odpowiadał za dostarczenie w każdej chwili tego sprzętu pod wskazany adres, kiedy zaszła potrzeba transportowania ludzi czy broni. Nowosielski, który prowadził legalny warsztat naprawy sprzętu motorowego, był komendantem parku maszynowego i dowódcą patrolu operacyjnego AK. Należeli do jego patrolu bardzo zdolni młodzi chłopcy. później przenoszeni do wydzielonych oddziałów dywersyjnych.

Plut. Henryk Nowosielski “Vickers” prowadzi kurs nauki jazdy.

Nowosielski, prowadząc samochodową szkołę jazdy, dokonywał wraz ze swoimi ludźmi różnych czynów sabotażowych. Mieli na przykład podrobione swego czasu klucze do niemieckich garaży z autobusami Post-Osten, gdyż właśnie poczta prowadziła wozy komunikacyjne. Na jednym z tych wozów pracował niejaki Brajer, na drugim Kulikiewicz. Obaj dość wcześnie wstawiali wozy do garażu. Kulikiewicz ponadto handlował, a że żona jego prowadziła niedużą knajpkę, pomagał jej obsługiwać klientów i do garażu nie zaglądał. Brajera obstawiali chłopcy z patrolu Nowosielskiego przy piwku czy wódeczce. Nowosielski wyprowadzał z garażu autobus i rozpoczynała się jazda szkoleniowa. Samochód był niemiecki i przy jakiejkolwiek kontroli jazdy te mogły się skończyć tragicznie.

Wielu ludzi nauczyło się wtedy dobrze manewrować kierownicą i wielu z nich później w wojsku polskim było dobrymi kierowcami.

Plut. Henryk Nowosielski “Vickers” prowadzi kurs nauki jazdy. Kursantki od lewej: NN, Halina Barej, Wiesława Padamczyk-Makarewicz.

Motocykle mieli partyzanci własne. Jeden z nich, jak już wspomniałem, należał do właściciela młyna, Henryka Ciesielskiego, ale zawsze był w dyspozycji organizacji. Później Henryk Ciesielski miał samochód, który tak samo pozostawał w dyspozycji partyzantów. “Pewnego dnia — opowiada Henryk Nowosielski — poszedłem do “Społem” i przeprowadziłem rozmowę z Mąka, kierownikiem tej instytucji: “Proszę pana, jest pan Polakiem. Pański samochód jest potrzebny naszej organizacji i kiedy zajdzie potrzeba, ja panu ten samochód zarekwiruję. Zawsze odprowadzę go na miejsce, nie zniszczony i z uzupełnionym paliwem”.

Obywatel Mąka w lot zrozumiał, o co chodzi, i odpowiedział “Vickersowi”: “Proszę w każdej chwili dysponować wozem. A jeżeli się coś samochodowi stanie, to wiadomo, nasza spółdzielnia jest tak bogata, że może spisać samochód na straty”.

Plut. Henryk Nowosielski “Vickers” przy radiostacji.

Jeden motocykl zdobył Nowosielski na Niemcu, który poszedł do fryzjera ogolić się i zostawił maszynę przed zakładem. Gdy Niemiec wyszedł od fryzjera i siadał na motocykl, podeszli do niego Nowosielski z Płudowskim, “Vickers” siadł na siodełku, przystawił Niemcowi pistolet do pleców i rozkazał: “Proszę zejść z motocykla”. Niemiec wystraszył się i podniósł ręce do góry. Nowosielski pokazał mu miejsce w koszu, gdzie Niemiec się usadowił. Nowosielski za kierownicą, za nim zaś Płudowski pojechali do lasu, Niemca rozbroili i zabrali sprzęt, jaki miał w motocyklu. Było sporo amunicji, pistolet i nowe zapasowe sorty mundurowe. Buty i umundurowanie dali gospodarzom z sąsiedniej wioski. Niemca rozebrali do bielizny i kazali mu biegiem maszerować do lasu. Prosił tylko, żeby go nie zabijać, bo ma dzieci i żonę Polkę. Może pokazać pisane po polsku listy, jest urodzony w Gdańsku. Kazali mu iść w stronę Jaty, wiedząc że tam trafi w dobre ręce, a sami skierowali się do bazy, która mieli w lesie.

Ludzie biorący udział w opisywanych wydarzeniach współdziałali ze słynnym w tych stronach garnizonem AK w Jacie, który był nie tylko doskonale zaopatrzonym i znakomicie zorganizowanym obozem, nie tylko dysponował motocyklami i samochodami, ale i odpowiednio wyszkoloną kadrą kierowców. Nad jego bezpieczeństwem czuwały wszystkie okoliczne urzędy pocztowo-telegraficzne i cała kolejowa łączność na tym terenie. Kiedy więc Niemcy postanowili otoczyć Jatę i ruszyli na obóz z czołgami, samochodami i artylerią, polskie dowództwo obozu miało już wszelkie informacje o tej akcji hitlerowców wraz z dokładną datą jej rozpoczęcia. “Ostoja” i “Paweł” na czele 280 żołnierzy Armii Krajowej opuścili Jatę niemal w przeddzień zamknięcia hitlerowskiego pierścienia wokół obozowego garnizonu.

Tytuł oryginału: “Garnizon AK w Jacie”
Autor: Halina Dudowa
“Za Wolność i Lud” nr 12 (444) 18 marca 1972 r.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.