Moja kochana szkoła13 min.

Sześćioklasowa Prywatna Szkoła Powszechna z prawami Szkół Publicznych oraz Gimnazjum Żeńskie.

Wspomnienie

Ulica, przy której mieściła się szkoła, nosiła najpierw nazwę Ogrodowej, przed II wojną światową zmieniono ją na Zdanowskiego, po wojnie znów zwała się Ogrodową, krótko nosiła nazwę J. Stalina, by w roku 1956 ostatecznie zmienić ją na D-ra Władysława Dmocha – i tak jest do dzisiaj.

Sam budynek był duży, drewniany, kryty gontem, z facjatkami na poddaszu. Miał dwa wejścia z ganeczkami od frontu po bokach oraz od tyłu po schodach na wspomniane facjatki.

Ulica była niezbyt ruchliwa, brukowana, biegła od ulicy Piłsudskiego ku Międzyrzeckiej, z wybrzuszeniem w ul. Kościelną, stanowiącym dziedziniec szkolny, obsadzony żywopłotem i od zachodu topolami. Całość ogrodzona drewnianymi sztachetkami, z bramkami od ulicy, oraz od wschodu z przejściem za budynek szkolny, gdzie w oficynie drewnianej mieściły się dwie salki do lekcji przyrody, zaś za nią było jeszcze duże właściwe boisko, sięgające ku północy do budynku Polskiego Monopolu Tytoniowego (stoi do dziś, był w nim po wojnie UB, obecnie drukarnia prywatna). Boisko było obsiane trawą, miało bieżnię, małą skocznię, obsadzone żywopłotem. Tu odbywały się w porze ciepłej zajęcia gimnastyczne, gry, zabawy ruchowe itp.

W korytarzyku budynku po lewej stronie była szatnia z wieszakami na ubrania oraz “ławoskrzynkami” na obuwie. W szkole podłogi były drewniane, pastowane i froterowane, chodziło się tu w specjalnych pantoflach, przechowywanych w znaczonych inicjałami uczniów woreczkach. Były też woreczki na czapki szkolne. Z szatni wchodziło się do dużego pokoju, gdzie stał fortepian, oraz skrzynia gimnastyczna, kufer na sprzęt gimnastyczny, leżały materace do ćwiczeń. Z tego pokoju wchodziło się na prawo do dużej sali, zwanej rekreacyjną. Z tej sali wiodły wejścia do dwóch pokoi lekcyjnych, na lewo do umywalni i ubikacji, zaś na wprost do również sporej sali, skąd znowu wchodzono do dwóch pomieszczeń z prawej oraz pokoju na wprost, gdzie m.in. była biblioteczka szkolna. Wejściem do budynku z prawej strony wchodzono do kancelarii szkoły oraz do wym. biblioteki, zaś na lewo do pokoju nauczycielskiego i gabinetu dyrektorskiego.

Szkoła nosiła nazwę – Sześćioklasowa Prywatna Szkoła Powszechna z prawami Szkół Publicznych.

W tym samym budynku mieściło się również Gimnazjum Żeńskie, a obiema placówkami kierował dyrektor Kazimierz Józef Białecki, pedagog, znany i poważany działacz społeczny. Jego “prawą ręką” była Bronisława Junkielesówna, świetny pedagog i nauczyciel – uczyła historii. Później w tej roli występowała Maria Rydzajówna, również dobry pedagog, ucząca przyrody i geografii.

Obie szkoły funkcjonowały w opisanych warunkach lokalowych, nie kolidując zajęciami: gimnazjum żeńskie uczyło się w godzinach przedpołudniowych, zaś szkoła powszechna od godz. 13.30. Niekiedy można było spotkać w zazębiających się godzinach gimnazjalistki ćwiczące w chórze, przygotowujące jakieś imprezy, odbywające też zebrania organizacyjne (harcerstwo i inne).

Budynek szkoły po II wojnie światowej

W sali rekreacyjnej nad wejściem znajdowały się: krzyż, Godło Państwa, portrety Prez. Ignacego Mościckiego i Marsz. J. Piłsudskiego, zaś na lewo i prawo od nich kolorowe herby poszczególnych województw.

Na ścianie było też miejsce niżej na aktualne fotogazetki Ligi Morskiej, o tematyce turystycznej, historycznej itp. Przy dwóch ścianach były podwieszone blaty stolikowe pokryte ceratą, na których w porze zimowej w ramach dożywiania stawiano kubki z gorącym mlekiem i kakao. Po obu stronach wejścia do drugiej sali były drabinki gimnastyczne, zaś przed nimi pod sufitem w miarę potrzeby opuszczano długą grubą deskę do ćwiczeń gimnastycznych (tzw. “bum”). Na tej sali prowadzone zajęcia nie utrudniały normalnych lekcji w sąsiednich klasach. W poszczególnych klasach na ścianach znajdowały się: krzyże, Godło Państwa, portrety wymienionych dostojników państwowych, oraz inne wizerunki, np. reprodukcje znanych obrazów A. Grottgera itp. Były też małe tabliczki zawierające cytaty z wypowiedzi polityków, np. Marszałka o znaczeniu morza dla Państwa…

Lekcje zaczynano wspólną modlitwą na sali rekreacyjnej (2 strofki krótkiej pieśni oraz do Ducha ŚW.), kończono też króciutką modlitwą w poszczególnych klasach. Na lekcje przyrody chodzono do wspomnianych pomieszczeń w oficynie, ale także do pomieszczenia w jednym z domów przy tejże ulicy, za domem Dra Wł. Dmocha. Na zajęcia robót ręcznych udawano się po schodach od tyłu budynku do facjatki od wschodu, gdzie mieściła się pracownia, zawierająca stoły z imadłami, ostrzałki, piłki ręczne ramowe i zwykłe, szafy z różnym potrzebnym sprzętem. Panowała tu swoista atmosfera zapachu drewna, kleju, papieru i w ogóle – tu czas mijał zda się szybciej niż przy robotach ręcznych w klasach. Na lekcje przyrody w porze ciepłej chodziliśmy również “w plener”: nad rzekę Krznę (gdzie dzisiaj mieści się OSiR), ucząc się rozpoznawać kwiaty i inne rośliny; mieliśmy też np. wypad aż na ul. Siedlecką, tu na jednej z posesji zapoznawaliśmy się z pasieką, gdzie miła pani, jej właścicielka, opowiadała nam bardzo interesująco o życiu pszczół itd.

Dużą rolę w życiu szkolnym odgrywały różne obchody patriotyczne i religijne, uroczystości św. Mikołaja – wtedy chętnie angażowaliśmy się w udział w przygotowaniu tych imprez, nie tylko ucząc się recytacji, różnych ról, ale i pracując przy stronie “technicznej”: przy dekoracjach, rekwizytach, kostiumach. Bardzo lubiliśmy zabawy szkolne, z których przynosiło się później do domów różne “pamiątki”. Były inscenizacje różnych przedstawień, skeczy. Ja sam zachowałem miłe wspomnienia ze swoich udziałów w tych imprezach, np. recytacja wiersza o św. Mikołaju. Oczywiście dużą rolę odgrywali nasi rodzice, wykonując jakieś ważniejsze prace, wypiekając torty, ciastka. Szczególną rolę np. miał św. Mikołaj, którego “przedstawiał” ojciec jednej z naszych koleżanek, mjr. Wacław Calewski, komendant łukowskiego garnizonu.

Szkoła uczestniczyła w zewnętrznych obchodach świąt państwowych i religijnych. Zawsze ładnie prezentowały się szeregi dzieci i młodzieży z poszczególnych szkół na defiladach 3-go Maja i 11-go listopada. Z dumą prezentowaliśmy nasze białe rogatywki (dziewczęta miały wieloboczne białe czapeczki) niosąc w rękach chorągiewki, wystukując dziarsko paradny krok. ćwiczony też na zajęciach szkolnych na boisku czy w sali.

Poza lekcjami chodziliśmy też czasem grupowo do kina na filmy, różne przedstawienia, m.in. teatru lalek (oj, rozpalił on moją wyobraźnię…).

W szkole też bywały występy przyjezdnych artystów, jeden kiedyś ładnie śpiewni różne pieśni m.in. Wieniawskiego, dla żeńskiego gimnazjum.

Poziom nauczania w szkole był dobry. Przede wszystkim pracowały tu osoby odpowiednio przygotowane, z kwalifikacjami, o rzetelnych zaletach charakteru, umiejące uczyć i oddziaływać wychowawczo. Jak wspomniałem, historii uczyła Bronisława Junkielesówna (uczestniczka tajnego nauczania, a po okupacji niemieckiej pierwsza dyrektorka Gimn, i Lic. im. T. Kościuszki), Maria Rydzajówna uczyła przyrody i geografii (również uczestniczka tajnego nauczania), dalej język francuski był domeną starszej już, bardzo nobliwej Marii Mikulskiej, zwanej “Madame”. Prowadziła ona też wzorowo szkolną organizację PCK, mającą kontakty z młodzieżą na całym świecie. Pani Maria czasami pokazywała młodzieży różne specjalnie wykonywane albumy wysyłane i otrzymywane z różnych stron.

Z największą przyjemnością wspominam “moje” panie: Halinę Frańczakówną (I kl), Zofię i Wandę Łyczewskie (II i III kl.), Helenę Gregerówną (IV kl.). Były też inne nauczycielki, w gimn. żeńskim, lecz nie przypominam sobie wszystkich, poza Panią Kaletówną, która zginęła od bomby w lipcu 1944 r. Było też chyba dwóch panów w tymże gimnazjum.

Umiejętnemu podejściu naszych nauczycielek zawdzięczam bardzo wiele: oswojenie z trudnymi problemami życia szkolnego – pobudzenie zainteresowań poszczególnymi przedmiotami i w ogóle – wszystko, co przeżywało się w tamtych latach.

Bardzo ważną postacią w szkole był nasz kochany prefekt ks. Ignacy Sopyła (brat Jego też był księdzem), który bardzo ciekawie nauczał religii, umiał interesująco opowiadać, starannie nas przygotowywał do naszej 1-szej Komunii Św. w dniu 6 czerwca 1937 r. Z personelu szkolnego nie można oczywiście pominąć powszechnie cenionego i lubianego Aleksandra Koniecznego, zwanego Panem Aleksym. To w jego gestii należało odmierzanie czasu nauki w klasach przy pomocy nieskazitelnie błyszczącego mosiężnego dużego dzwonka. Pan Aleksy był naszym powiernikiem w wielu sprawach, doradcą, on też lubił młodzież, chętnie żartował, my zaś nie dokuczaliśmy jemu absolutnie, lekko się tylko czasem przekomarzając. Pan Aleksy miał sporo roboty w szkole. We wszystkich pomieszczeniach były piece węglowe, trzeba było bez przerwy sprzątać. Jego żona też mu pomagała, m.in. obsługiwała w porze zimowej dożywianie nas wspomnianym mlekiem i kakao.

Młodzież szkolna uczestniczyła we wszystkich uroczystościach i obchodach w mieście, ładnie prezentując się w swych ubrankach. W niedziele i święta zebrawszy się na dziedzińcu szkolnym, szło się czwórkami do kościoła Przemienienia Pańskiego na Mszę św. (na godz. 10.00).

Nasza 1 Komunia Św. odbyła się uroczyście i skromnie – z kościoła udaliśmy się na zdjęcia okolicznościowe do Zakładu Fotograficznego Karola Piatczyca, a potem do szkoły na “słodkie przyjęcie”, przygotowane przez nasze mamy, trochę się pobawiliśmy przy patefonie i – to wszystko.

Trzeba powiedzieć, że nauka w naszej szkole odbywała się bez zakłóceń – nie wprowadzano co roku )jak obecnie) zbędnych reform, podręczniki były opracowane przez bardzo dobrych specjalistów, przystępne, chętnie z tych książek kożystaliśmy. Warto wspomnieć o … zeszytach. Nie było na nich głupawych jak dzisiaj, kolorowych obrazków, natomiast spotykało się na okładkach zeszytów do polskiego postacie pisarzy, historyczne, zaś do “rachunków” – tabliczkę mnożenia (toż trzeba było ją doskonale umieć na pamięć!), zeszyty do przyrody miały znów wizerunki roślin, drzew, zwierząt. To wszystko pomagało w utrwalaniu wiedzy, a nie zbytecznie rozpraszało i drażniło, jak dziś.

Chcę jeszcze wspomnieć o klasach. Nie liczyły one zbyt wielu uczniów: była to szkoła prywatna; opłata miesięczna za naukę w szkole powszechnej wynosiła 10 złotych (ulgowo 5 złotych). Było w klasach po kilkoro osób, dzieci z rodzin inteligenckich (choć nie wyłącznie). Niekiedy w jednym pomieszczeniu znajdowały się dzieci z dwóch klas, co nie przeszkadzało w lekcjach.

Nauka odbywała się we wszystkie dni tygodnia (powszednie) z tym, że w sobotę było mniej godzin, np. dwie. Rok szkolny zaczynał się 3 września jeśli była to niedziela oczywiście dzień później. Kończył się zaś 21 czerwca a jeśli wtedy wypadała niedziela, to w tym wypadku dzień wcześniej. Nie było żadnych “dni wagarowicza”, “dnia nauczyciela”, wolnych sobót itd.; nie stosowano również żadnego odrabiania świąt, po prostu wszystko szło ustalonym trybem.

Teraz nieco o koleżankach i kolegach. W pierwszej klasie (do której poszedłem w kwietniu 1936 roku, gdyż długo bardzo przedtem chorowałem) zastałem następujące grono: Marysię Nasiłowską ze znanej łukowskiej rodziny, Mirkę Katelbachówną córkę sekretarza gminy, zastrzelonego później przez Niemców we wrześniu 1939 r., (jej siostra Krysia uczyła się już w klasie gimnazjum żeńskiego), Wisie Wyczółkowską (jej rodzina oprócz babci zginęła we wrześniu od bomby), z chłopców zaś byli: Jurek Szymanowski, syn kierownika Hurtowni Pol. Mon. Tyt. oraz Mirek Uszyński. syn rejenta z Łukowa (jego brat Zdziszek uczył się w starszej klasie). Potem doszła jeszcze do nas Ala Turzańska, córka oficera szwoleżerów. W czwartej klasie nie było już Jurka, który wyjechał z rodzicami do Warszawy, natomiast przybył Jurek Pieńczakowski z rodziną aż z Nadwórnej, miał on śliczny kresowy akcent. Ojciec jego zaczął pracę w Państw. Zakł. Ubez. Wząj. w Łukowie, Od drugiej klasy w klasach niższych poznałem Ulę Szeligę, Krysię Syrocką (córkę wojskowego z PKU), Krysię Kutównę, Wojtka Pełkę, Wojtka Cybulskiego (jego brat Olgierd uczył się klasę wyżej ode mnie, byli obaj synami por, Cybulskiego, współwłaściciela łukowskiego kina), Włodka Kamińskiego, zwanego Dyziem i jego siostrę Inkę (Irminę) dzieci Michała Kamińskiego, drugiego współwłaściciela kina; dalej Jasia Wierzejskiego, syna naucz. matematyki z Gimn. im. T. Kościuszki, Leszka Bartoszewicza, Lalkę Calewską, córkę majora Wacława Calewskiego (owego “św. Mikołaja” podczas naszej imprezy), Jasia Stilkra – syna burmistrza. Ze starszych klas pamiętam: Hanię Białecką (córkę dyr. szkoły), Irenkę Szumańską Zosię Majewską i jej brata Władka – dzieci ziemianina z Niedźwiadki, Zosię Kutówną (siostrę Krysi), Darka Bartoszewicza (brata Leszka), Hankę Bukowiecką córkę rotmistrza z garnizonu łukowskiego, Jasia Studzińskiego, syna znanego lekarza, Alę i Zbyszka Rybaków, dzieci Józefa Rybaka z PKU – moich kuzynów, Tomka Kinela, Wojtka Jarzębowskiego, Krystynę Pełkę, siostrę Wojtka. Zatarły mi się w pamięci postacie innych, jeszcze tylko utrwaliła mi się z niższej klasy Hela z żydowskiej rodziny, ubrana starannie i schludnie, grzeczna oczywiście brunetka o pięknych włosach, przyjemnym niskim głosie, dobra koleżanka. W gimnazjum żeńskim było kilka uczennic żydowskich, uczyły się dobrze, nic nie mąciło normalnej koleżeńskiej atmosfery wobec tych wszystkich osób.

Szkoła funkcjonowała normalnie do wybuchu II wojny światowej. Rok szkolny miał się zacząć 3 września, ze względu na niedzielę rozpoczęcie nauki przewidziano na dzień następny. Wybuch wojny pokrzyżował wszystko. Natomiast zamiast dzwonka na lekcje rozległ się w tym dniu przeraźliwy dźwięk syreny strażackiej z wieży budynku Stow. “Ogniwo” (dziś tu Biblioteka) ogłaszając alarm lotniczy – był to pierwszy nalot bombowy na Łuków, powodujący duże straty w ludziach i budynkach. O nauce w szkole na razie nie było mowy. Po ustaniu działań wojennych podjęto nauczanie w ramach legalnych i nielegalnych. Nasi nauczyciele włączyli się w tajne nauczanie.

Ja i moi inni koledzy poszliśmy do innych szkół uczyć się. Moja kochana szkoła nie funkcjonowała. Budynek zajęli Niemcy, ulicę Ogrodową “wyprostowali” kasując dziedziniec szkolny rękami Żydów.

Po wojnie budynek mej szkoły był długoletnią siedzibą łukowskiej szkoły muzycznej, a w roku 1976 został rozebrany i gdzieś przeniesiony z Łukowa. Nie został po nim żaden ślad. Personel szkoły “rozleciał się”. Pani Junkielsówna jak wspomniałem, była pierwszą dyrektorką Gimn. i Lic. im. T. Kościuszki, na wiosnę 1946 roku musiała z Łukowa wyjechać aż w Poznańskie.

Rozbiórka budynku.

Z mego grona koleżeńskiego z tamtych czasów w Łukowie poza mną nie ma obecnie nikogo. Po latach nawiązałem i utrzymuję kontakty z Wisią Wyczółkowską i Jurkiem Szymanowskim, zaś nieprzerwanie kontaktuję się z braćmi Bartoszewiczami. Czasem wspominamy nasze stare dzieje,

I tak potoczyło się życie, a wśród tego wszystkiego najlepsze moje wspomnienia wiążą się ze szkołą, którą nazwałem jak w tytule.

Cześć Jej Nauczycielom, Wychowawcom i Wychowankom!…

Autor: T. Milewski
Źródło: “Nowa Gazeta Łukowska” Nr 9, 2010 r.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.