Tajemnica leśnego grobu.10 min.

Grób rodziny Keselbrener
Zobaczyłem mego kolegę:
-“Zbyszek, ty mnie prowadzisz na śmierć?”. On się odwrócił: “Oj, to przecież Jankiel, zostawcie go”.

Na obrzeżach Łukowa, w zagajniku między ulicami Radzyńską i Świderską, można natknąć się na betonową płytę, pod którą spoczywa sześcioosobowa rodzina. Mało kto zna to miejsce i mroczną historię, jaka się z nim wiąże.

Widziałem, jak Niemcy wyprowadzili 600 Żydów z placu przy zarządzie miejskim, boso, bez obuwia, w zimie

W lutym 1944 r. klęska hitlerowskich Niemiec była już niemal pewna. Napierająca ze wschodu Armia Czerwona zbliżała się do przedwojennych granic Polski. Do Łukowa miała dotrzeć za pięć miesięcy. Jej nadejścia jak zbawienia wyczekiwali ukrywający się po lasach i w wiejskich zagrodach uciekinierzy z łukowskiego getta, którym cudem udało się przeżyć masowe wywózki do obozów zagłady i egzekucje przeprowadzane przez Niemców od jesieni 1942 r. do wiosny 1943 r. Najgorsze mieli już właściwie za sobą. Hitlerowskich zbrodniarzy, zdających sobie sprawę, że kres ich panowania jest bliski, zaprzątał bardziej własny los, toteż coraz rzadziej urządzali tzw. Judenjagt, czyli polowania na Żydów. Wydawać by się mogło, że łukowianom wyznania mojżeszowego, którzy dotrwali do tego momentu, już prawie nic nie grozi.

Odgłosów frontu z nadzieją nadsłuchiwała między innymi rodzina Keselbrenerów, ukrywająca się u jednego z gospodarzy w Dmininie – wsi położonej dziesięć kilometrów na południowy wschód od Łukowa.

Młynarz z Kocka

Keselbrenerowie wywodzili się z Kocka, gdzie z powodzeniem zajmowali się młynarstwem. W 1929 r. ich młyn spłonął i musieli wszystko zaczynać od zera. Postanowili wówczas przenieść się do miasta bardziej zasobnego i dysponującego większym rynkiem zbytu. Lejb Keselbrener, ojciec siedmiorga dzieci (czterech córek i trzech synów), kupił młyn w Łukowie przy ulicy Radzyńskiej 3 (obecnie jest to posesja nr 5). Usytuowana na obrzeżach miasta, świadczył usługi na rzecz mieszkańców okolicznych wsi.

Rodzina Keselbrenerów. Stoją od prawej w pierwszym rzędzie – Jankiel, jego ojciec Lejb, siostra Ruchla, matka Chawa Gitla, kuzyn (brak imienia i nazwiska); w drugim rzędzie – siostra Miriam, brat Lejzor, brat Herszel, siostra Rojza. (Archiwum prywatne Havy Dolev).

Na chodniku stali ludzie i pluli na Żydów prowadzonych na śmierć

Wokół mieszkali sami Polacy, toteż rodzina Keselbrenerów utrzymywała bardziej zażyłe relacje z chrześcijańską ludnością Łukowa i okolic, niż z własnym środowiskiem. – Warunki były przyjacielskie. Ja osobiście miałem tylko kolegów Polaków – wspomniał po latach Jankiel Keselbrener (ur. w 1923 r.), syn Lejba.

Getto

Wojna, która wybuchła w 1939 r., oznaczała tragedię dla mieszkańców Łukowa bez względu na wyznanie czy narodowość. Z czasem jednak ofiarami niemieckich represji być przede wszystkim Żydzi – zapędzeni do getta, nieludzko traktowani i pod byle pretekstem zabijani. Stłoczonych w obrębie kilku ulic, Żydów dziesiątkował nie tylko niemiecki terror, ale też głód i choroby. – Wychodziłem z getta, żeby przynieść trochę żywności dla rodziny – wspomniał Jankiel Keselbrener. – Raz zapomniałem zdjąć opaskę i złapało mnie trzech chłopców. Zobaczyłem mego kolegę Zbyszka i powiedziałem: – “Zbyszek, ty mnie prowadzisz na śmierć?”. On się odwrócił: – “Oj, to przecież Jankiel, zostawcie go”.

W październiku 1942 r. rozpoczęły się wywózki do obozu zagłady w Treblince oraz masowe egzekucje na terenie miasta. Niektórym Żydom udało się znaleźć pomoc u Polaków, jednak nie brakowało też takich osób, które sekundowały nazistom w ich zbrodniczym dziele. – Widziałem jak niemcy wyprowadzili 600 Żydów z placu przy zarządzie miejskim, boso, bez obuwia, w zimie, na ulicy Doktora Chącińskiego (obecnie jest to ul. Wyszyńskiego), w kierunku cmentarza pod Malcanowem – wspominał Jankiel Keselbrener. – Na chodniku stali ludzie i pluli na Żydów prowadzonych na śmierć. Ja osobiście widziałem, bo byłem schowany na strychu i wyglądałem przez dziurę.

Schron w oborze

W jednym z pierwszych transportów do Treblinki był właściciel młyna Lejb Keselbrener. Do obozu zagłady wywieziony został także jego zięć Jankiel Kramarz oraz Bracha Kselbrener – żona jego syna Herszela. Wcześniej, w maju 1942 r., zastrzelony został w Siedlcach jeden z synów Lejba – Lejsce. Pozostali członkowie rodziny do końca przebywali na terenie miasta. Ostateczną likwidację getta łukowskiego, która nastąpiła 2 maja 1943 r., przeżyli ukryci w przygotowanych zawczasu bunkrach. Gdy umilkły strzały i ujadanie niemieckich psów, Jankiel Keselbrener postanowił ratować siebie i swych bliskich: – Wyprowadziłem ich do zagajnika przyświderskiego, tam zostali przez jeden dzień. Przyszedł do nas sąsiad, Żyd Szmuel ze wsi Dminin. Pytał, czy mamy trochę pieniędzy, to on nas zaprowadzi do znajomego Polaka ze wsi, który gotów nas ukryć. Ten pan zrobił schron w oborze i tam ukrywaliśmy się kilka miesięcy. Nie wolno było, żeby ktoś z sąsiadów nas widział.

Jankiel (Yaacov) Keselbrener na początku lat 70, odbudował wówczas mocno już zniszczony nagrobek, który znajdował się teraz w lesie, jaki wyrósł na terenie dawnego wyrobiska żwiru – miejsca kaźni i ostatniego spoczynku około dwóch tysięcy Żydów. Odwiedzał później grób swych bliskich za każdym razem, gdy wracał do rodzinnego miasta. Zmarł w Izraelu 29 grudnia 2012 r.

Padł im do nóg i zaczął przysięgać na honor Polak, że jeśli mu daruje życie, on i jego kompani nigdy już nie zabiją żadnego Żyda. Uwierzyli mu i puścili.

Matka Jankiela Keselbrenera (Chawa Gitla, z domu Gryka) oraz cztery jego siostry z rodziną trafili do kryjówki w Dmininie, Jankiel ze starszym bratem Herszelem przebywali głównie w okolicznych lasach i wsiach, gdzie zdobywali pożywienie. Ich zdaniem była też ochrona ukrywających się. W tym celu przyłączyli się do innych uciekinierów z getta, którzy zorganizowali oddział partyzancki.

Życie walczących o przetrwanie Żydów upływało w niedostatku i ciągłym strachu. Gdyby nie wsparcie, jakie otrzymywali od mieszkańców podłukowskich wsi, u których się żywili, ubierali i znajdowali schronienie, nie udałoby się im przeżyć, szczególnie w czasie srogiej zimy. Ich dobroczyńcy narażali siebie i swoje rodziny na ogromne niebezpieczeństwo. Każdemu, kto pomagał Żydom, groziła śmierć i spalenie zabudowań – nie tylko zresztą z rąk Niemców, ale i miejscowych nacjonalistów.

Mord

Gospodarz Dminina, u którego ukrywali się Keselbrenerowie, obawiał się o swoje życie, powiedział więc im, by poszukali sobie innego miejsca. Jankiel poprosił o pomoc dwóch znajomych partyzantów i poszedł z nimi do wsi Kownatki, gdzie żydowscy bojowcy mieli schronienie u niejakiego Bronkiewicza. W bunkrze pod stajnią ukrywała się u niego rodzina Rozenbaumów oraz kilku partyzantów.

Gdy Jankiel Keselbrener przyszedł z kolegami do Kownatek, była niedziela 27 lutego 1944 r. We wsi panował spokój, ludzie spędzali wolny czas w domach i można się było mniej obawiać, że ktoś ich nakryje. Usiedli więc z gospodarzem w chałupie i rozmawiali z nim o ostatnich tragicznych wydarzeniach.

Zakrwawiony i podziurawiony kulami żakiet młodziutkiej Miriam Keselbrener można dziś zobaczyć w muzeum Jad waszem w Jerozolimie

Gdy tak rozmawiali, zaczęły ujadać psy. Ujrzeli światła latarek. Chwilę później padły strzały. Żydzi postanowili się bronić. Mieli osiem karabinów, trzy rewolwery, około stu naboi i jeden granat. Napastników, jak się później okazało, było piętnastu. Byli zaprawieni w boju, dobrze uzbrojeni i, co równie ważne, syci.

Rozgorzała walka. Sypał się grad kul. Atakujący byli zdziwieni i krzyczeli: “Żydzi strzelają! Żydzi strzelają!”. Osaczonym wyczerpywały się zapasy amunicji. Obawiali się także o gospodarza i jego zabudowania, które mogły zostać podpalone. Na szczęście bandyci zaskoczeni silnym odparciem ataku wycofali się. Stracili czterech ludzi.

Żydzi opatrzyli swojego rannego i poczekali, aż napastnicy przyjdą po zabitych. Po pewnym czasie zobaczyli młodego chłopaka, który brał udział w ataku. Ten, gdy się zorientował, że został zdemaskowany, padł im do nóg i zaczął przysięgać na honor Polaka, że jeśli mu darują życie, on i jego kompani nigdy już nie zabiją żadnego Żyda. Uwierzyli mu i puścili.

Jankiel Keselbrener ruszył ze swymi kolegami do Dminina. Gdy byli około jednego kilometra od zabudowań, w których ukrywała się jego rodzina, usłyszeli jakieś głosy, jak się później okazało – krzyki mordowanych ludzi. Niestety, było już za późno, by im pomóc. Na podwórku leżało osiem ciał. Była to matka Jankiela – Chawa Gitla, jego brat Herszel, trzy siostry – Rojza, Miriam i Rochla oraz mały siostrzeniec Josef. Oprócz nich zabite zostały jeszcze dwie inne osoby. Z życiem udało się ujść jedynie jednej siostrze Jankiela, Rywce Rozenblum, która z mężem i trojgiem dzieci wcześniej opuściła kryjówkę.

Mieli osiem karabinów, trzy rewolwery, około stu naboi i jeden granat
Zakrwawiony żakiet

Ciała zakopane zostały pośpiesznie w pobliskim lesie i dopiero po wycofaniu się Niemców z okolic Łukowa Jankiel Keselbrener ekshumował je i pochował nieopodal wsi Malcanów, gdzie w czasie wojny Żydzi byli masowo rozstrzeliwani i grzebani. Na grobie położył betonową płytę.

W tym czasie spotkał w Łukowie córkę gospodarza z Dminina, u którego ukrywał się z rodziną. Poznałem, że ona nosi żakiet mojej siostry Miriam – wspominał Jankiel Keselbrener. Były w nim dziury po kulach i plamy krwi.

Poprosił dziewczynę, by oddała mu ubranie siostry. Udał się też do Dminina, ale nikt z mieszkańców zagrody, gdzie rozegrała się tragedia jego rodziny, nie chciał do niego wyjść i porozmawiać. Choć Niemców już nie było, nadal czuł się napiętnowany. – Moi polscy koledzy, jak Zbyszek Znój i Świerczewski, radzili, żebym wyjechał, bo nie będzie spokoju, tylko niebezpiecznie wspominał z goryczą Jankiel. Sprzedał więc młyn przy ul. Radzyńskiej i ruszył z polskim wojskiem na zachód. W 1948 r. wyemigrował do Izraela.

Ciała zakopane zostały pośpiesznie w pobliskim lesie i dopiero po wycofaniu się Niemców z okolic Łukowa Jankiel Keselbrener ekshumował je i pochował nieopodal wsi Malcanów gdzie w czasi wojny Żydzi byli masowo rozstrzeliwani i grzebani. Na grobie położył betonową płytę.

Do Łukowa Jankiel (Yaacow) Keselbrener zawitał ponownie na początku lat 70. Odbudował wówczas mocno już zniszczony nagrobek, który znajdował się teraz w lesie, jaki wyrósł na terenie dawnego wyrobiska żwiru – miejsca kaźni i ostatniego spoczynku około dwóch tysięcy Żydów. Odwiedzał później grób swych bliskich za każdym razem, gdy wracał do rodzinnego miasta. Zmarł w Izraelu 29 grudnia 2012 r.

OD AUTORA

Artykuł opracowany na podstawie wspomnień Yaacova Keselbrenera zamieszczonych w księdze pamięci “Sefer Lukow” (Tel Awiw; 1968; wyd. fr. “Le Livre de Lukow” Paryż 19S7), jego odręcznej relacji będącej w posiadaniu autora artykułu.

Autor: Krzysztof Czubaszek
Źródło: Artykuł ukazał się na łamach pisma “Wspólnota” nr 11, 14 marca 2017 r.

2 Comments

  1. AlonzAlonz03-27-2018

    Niesamowita opowieść w obliczu dzisiejszych “prawd”. Łuków ma prawo do bohaterstwa, ale nie poszczególnych osobników….

  2. MariuszMariusz06-24-2024

    Swietny artykul

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.