Jerzy Kasprzycki
Nawet Henryk Sienkiewicz został osobiście wmieszany w tę aferę, choć z Łukowem wiązało go tyle, że się urodził w tutejszych stronach przed 120 laty. Ale łukowianie w swym ciężkim strapieniu podchwycili i ten fakt i okoliczność zgoła postronną istnienia przy ulicy Sienkiewicza pomnika – nieco już nadkruszonego – na którym przy dużym natężeniu dobrej woli można odcyfrować nazwisko autora “Krzyżaków”.
Jeden z moich rozmówców wywodził więc dramatycznie:
– Ślicznie to będzie wyglądać, dom wariatów obok popiersia Sienkiewicza. I to właśnie w roku jubileuszowym !
A więc zrobiono wszystko, aby sprawę zagmatwać, rozjątrzyć, doprowadzić do absurdu. Po co? Dlaczego? Na to właśnie pytanie nie potrafię odpowiedzieć, wolę więc raczej opisać co widziałem i słyszałem w Łukowie.
Fakty wyjściowe: od lat służba zdrowia stwierdza wzrastające nasilenie chorób psychicznych na wsi. Dla mieszczucha, kojącego pod wiejską gruszą skołatane nerwy, wydać się to może paradoksem. Nie ulega jednak wątpliwości, że współczesne konflikty obyczajowe i rodzinne występują tu znacznie ostrzej, wciąż w warunkach nietolerancji i nacisku środowiska, przeciwnego z zasady np. rozwodom. Częstym tłem schorzeń psychicznych jest również alkoholizm i jego skutki genetyczne (znany psychiatrom typ schizofrenika-chuligana z pokoleń, spłodzonych w wojennym i powojennym okresie “bimbrowym”.
Północna część rolniczej Lubelszczyzny nie miała dotychczas szpitala psychiatrycznego. Wieloletnie starania lekarzy odniosły jednak skutek: w planach inwestycyjnych służby zdrowia znaleziono nań miejsce i wybrano lokalizację w Łukowie.
I tu rozpoczyna się pierwsza faza konfliktu: protest łukowian przeciwko samej idei lokowania szpitala psychiatrycznego właśnie w ich mieście. Niestety, w społeczeństwie naszym wszystko, co ma jakiś związek z psychiatrią, uważane jest za “dom wariatów”. Niewiedza i hipokryzja, zabobon i nietolerancja składają się na atmosferę, w której nawet inteligentni ludzie pukają się w czoło i robią głupie miny, gdy mowa o Tworkach lub podlubelskich Abramowicach. Dla wielu światłych skądinąd obywateli Łukowa zapowiedź budowy szpitala psychiatrycznego oznaczała nie postęp w rozwoju służby zdrowia, nie dobrodziejstwo dla setek chorych, lecz jakąś irracjonalną hańbę, plamę na opinii miasta o tradycjach, sięgających przecież czasów Bolesława Wstydliwego (nomen omen).
*
Ale irracjonalne pobudki tego protestu znalazły szybko zupełnie racjonalistyczną podbudowę. Stało się bowiem wiadome gdzie mianowicie ma być konkretnie postawiony ów demoniczny gmach; prawie w centrum miasta, obok parku, boiska sportowego i szkoły, na działkach budowlanych, których właściciele zostaną wywłaszczeni.
Wytykając dotychczas łukowianom ich obywatelską, egoistyczną postawę protestu przeciwko niezbędnej inwestycji społecznej muszę przyznać im wiele racji w drugiej fazie konfliktu. Rzeczywiście, kłóci się ze zdrowym rozsądkiem koncept budowania zakładu leczniczego o tak specyficznym charakterze w gęsto zamieszkanej, miejskiej dzielnicy. A tereny znacznie odpowiedniejsze, bardziej izolowane i o większych walorach krajobrazowych, tak ważnych w terapii psychiatrycznej, znaleźć można na poboczach Łukowa i w najbliższych okolicach.
Projektodawcy proponowanej obecnie lokalizacji mają oczywiście swój argument; bliskość istniejącego szpitala miejskiego, który miałby być połączony z nową placówką tunelem podziemnym (!). Ułatwiałoby to pracę lekarzy i umożliwiło wspólne korzystanie z istniejącej kotłowni, pralni, kuchni i innych urządzeń gospodarczych.
(Na podstawie oryginalnej mapki z artykułu)
Oponenci najpierw długo i serdecznie się śmieją, gdy padnie słowo: “tunel”. Ma ono w Łukowie ten sam dźwięk, jak niegdyś we Francji “afera panamska”. Przedsięwzięcie trudne i kosztowne, typowy kwiatek przy kożuchu w obliczu innych pilnych potrzeb miasta. Ale nie chodzi nawet o rachunek ekonomiczny. Nieszczęsny tunel budzi śmiech i drwinę jako symbol tego przedsięwzięcia. Można udowodnić ścisłym rachunkiem technicznym , że kotłownia i inne istniejące już instalacje z trudem zaspokajają potrzeby szpitala miejskiego w jego obecnych rozmiarach. A problem wywłaszczenia kilkunastu działek na obszarze na około 6 hektarów ? Są to domki jednorodzinne, otoczone ogrodami i sadami. Dwa z nich wybudowane zostały w ostatnich latach, na podstawie wydanej przez władze urbanistyczne stałej lokalizacji.
Wywłaszczenie niesie za sobą nie tylko kłopoty osobiste mieszkańców, którzy ulokowali to dorobek całego życia, ale i poważne obciążenie dla gospodarki miejskiej.
Trzeba zapłacić nie – jak w innych, proponowanych miejscach – za ziemię orną lub łąki, lecz za pełnowartościowe działki budowlane, budynki, ogrody i sady. Trzeba zapewnić wywłaszczonym lokale zastępcze. Trzeba wreszcie – i niebłahy to problem moralno-polityczny – niejako zaprzeć się samego siebie, unieważnić decyzje o stałej lokalizacji, wydane zaledwie przed kilku laty na podstawie urzędowych, długofalowych planów urbanistycznych.
*
I tu dochodzimy do sedna sporu. Jest to spór o metodę. O sposób załatwienia sprawy, o stosunek do niej miejscowych władz. Plany mogą się oczywiście zmieniać, “żelazne” decyzje trzeba nieraz cofać, ale ważne jest, w jakiej to wszystko odbywa się atmosferze: czy przy współpracy i zaufaniu społeczeństwa, czy samotrzeć, konspiracyjnie.
Jest znamienne, że zainteresowani obywatele Łukowa oficjalnie o niczym dotychczas nie wiedzą. Tak ważne dla nich projekty, bliskie już finalizacji (otwarto kredyty wstępne), krążą nad domkami i ogrodami przy ul. Sienkiewicza i 700-lecia jak blade widmo bez twarzy.
Informacje pochodzą ze źródeł prywatnych, tak jak oczywiście superprywatne jest doniesienie, jakoby jeden z miejscowych notabli wyraził się, że na przekór wszystkiemu przeforsuje decyzję o obecnej lokalizacji, “Bo – miał powiedzieć ów łukowski Gromowładny – ogórek mi na dłoni wyrośnie, jeśli nie zbudujemy w tym miejscu szpitala i tunnelu. Ten szpital ma być ukoronowaniem mojej tu działalności administracyjnej”.
Pomijając wątpliwą wiarygodność tej relacji, należy zwrócić uwagę na powtarzający się w niej zwrot “na przekór”. Na przekór komu i czemu? Dlaczego nie spróbowano nawiązać choćby tej nici kontaktu władzy i społeczeństwa, jaką byłoby zebranie informacyjne z zainteresowanymi? Doszło do takiego paradoksu, że delegacje mieszkańców jeżdżą do Lublina, skarżą się w Warszawie, bowiem w Łukowie nie mogą znaleźć dostępu do żadnych informacji i wyjaśnień.
Nie są to bynajmniej subiektywne wrażenia osób bezpośrednio zainteresowanych. Sam rozmawiałem z gospodarzem miasta – przewodniczącym Prez. MRN – który dał mi dyplomatycznie do do zrozumienia, że osobiście nie jest entuzjastą budowy szpitala psychiatrycznego w proponowanym obecnie miejscu, ale natychmiast zastrzegł się, że … nie zna bliżej tej sprawy, bo inwestycja podlega władzom powiatowym. A więc jak to? Niemal w centrum miasta trwa konflikt, ścierają się opinie, a władze miejskie umywają ręce i pierzchają na z góry upatrzone pozycje formalnego podporządkowania się władzom zwierzchnim…
Wspomniałem już, jakie opory budziła od samego początku koncepcja szpitala psychiatrycznego w Łukowie. Wątpliwości te można było rozładować, Nie metodą formalizmu, tylko na forum społecznym, poprzez akcję informacyjną i wyjaśniającą, w ogniu kłopotliwej na pewno, ale oczyszczającej dyskusji.
W tej chwili stosunek mieszkańców Łukowa do jednej z poważnych , potrzebnych i pilnych w tym regionie inwestycji jest obojętny – lub niechętny. Plany zostały przywiezione w teczkach z Warszawy i z Lublina. Plany zostały zamknięte w biurkach miejscowych urzędników.
Narzekamy na niedobrą często atmosferę małych miast, na indyferentyzm społeczny i obywatelską obojętność miejscowej inteligencji. Wiele o tym pisano w publikowanym obecnie na łamach “Życia” cyklu “Miejsce młodej inteligencji”. A jednocześnie lekceważy się przy różnych okazjach opinie, niepokoje i sentymenty tych właśnie ludzi, na których aktywności i energii chcemy wiele budować. Nie chodzi przecież o tych kilka zagrożonych wywłaszczeniem domków, lecz o klimat zaufania i współpracy.
W Łukowie ma powstać pożyteczna placówka służby zdrowia. Północna Lubelszczyzna czeka na szpital dla psychicznie chorych. Ale po co stwarzać wokół tej ważnej sprawy tak nerwową atmosferę?
Źródło: “Życie Radomskie” Nr 149 Środa, 22 czerwca 1966 roku
Dodaj komentarz